Po czterech dniach w pociągu i nocy
spędzonej na dworcu w Irkucku docieramy w stanie lekkiej nieświeżości do
siedziby biura, z którego odchodzi bus na wyspę Olkhon na Bajkale. Do odjazdu
zostały około trzy godziny, ale nie jest nam dane spędzić tego czasu spokojnie
dogorywając na biurowych sofach. Trafiamy oto na bardzo rozmownego portiera,
Giendija.
– Skąd jesteście – pyta zapoznawczo i gdy
tylko dowiaduje się, że z Polski, zaczyna wyrzucać z siebie potok słów.
Dowiadujemy się, że za zakrętem jest kościół polski, a potem o jego
przyjaciołach z Łodzi – nazwisko Augustyniak – podkreśla parokrotnie. Jakbyśmy
przypadkiem mogli ich skądś znać. – Oni tu wiele lat przyjeżdżali. Rodzinę
mieli wywiezioną na Syberię i tak wracali, by dowiedzieć się czegoś o ich życiu
– opowiada. Przeskakuje do pytań o to jak tam
u nas w Polsce z demokracją.
Ucinamy więc sobie krótka
pogawędkę na tematy polityczne. A potem Gienadyj stwierdza, że tak w ogóle to
kończy właśnie zmianę i u niego jest niedaleko „maszyna”. Może więc nas obwieźć
po Irkucku. W ten oto sposób zyskujemy przewodnika na ekspresową wycieczkę po
mieście. Idziemy więc do samochodu..
Irkuck
z maszyny Gienadyja
Zdaniem Gienadija Irkuck to bardzo ładne
miasto, choć zapuszczone. Na nas robi jednak wrażenie dość smutnego i poszarzałego miejsca (pomimo
wszechobecnych krzykliwych reklam). W
mieście jest sporo starych, drewnianych domów z misternie rzeźbionymi gzymsami
i okiennicami. Wiele z nich jest jednak w rozsypce, a szkoda. Są wciśnięte pomiędzy obskurne osiedla z
wielkiej płyty i nowe biurowce. Taki architektoniczny groch z kapustą – typowy dla wielu postsowieckich miast. Podobnie
jak w wielu z nich nadal dużą rolę w symbolice i nazewnictwie odgrywa towarzysz
Lenin. W Irkucku jest więc ulica, pomnik, a nawet kawiarnia z logiem
a’la Starbucks przerobionym na „Lenin street coffee”. Przygnieceni tą
wszechobecnością wodza pytamy Gienadyja
co on sądzi na jego temat. – Lenin to taki sam morderca jak Hitler – odpowiada
krótko.
W
trakcie naszej krótkiej wycieczki dowiadujemy się gdzie jest teatr, uczelnia,
opera a nawet klub nocny. Gienadij o wszystkim opowiada z wielką dumą. Jedziemy
także nad rzekę Angarę, dzięki której dużą część miasta wypełnia
charakterystyczny zapach słodkowodnych ryb. Na koniec zostajemy odstawieni na
plac Kirova, niedaleko naszego biura.
O 10 przyjeżdża nasz busik – ładujemy się
do małej puszki z dziesiątką innych
pasażerów i ruszamy. Czeka nas około 6 godzin drogi. A właściwie 4 godziny
drogi i 2 bezdroży, pokonywanych przez rozklekotany busik z szybkością ponad
100 km/h. Za oknem ciągną się syberyjskie stepy – w miarę zbliżania się do
Bajkału teren staje się coraz bardziej górzysty i skalisty.
„Oddych” na Bajkale
Bajkał robi piorunujące wrażenie. Do krystalicznie czystej, szmaragdowej wody
schodzą zbocza gór widocznych nawet z kilkudziesięciu kilometrów. Na Olchon
zabiera nas prom – z pokładu widać dno jeszcze bardzo daleko od brzegu. Nie bez
powodu to miejsce jest zwane świętym morzem Buriatów i stanowi przedmiot ich
szamańskiego kultu, a Olchon jest praktycznie jego epicentrum. Tutaj każda większa skała ma swoją legendę i symbolikę, pełno jest
świętych miejsc oznaczonych charakterystycznymi słupami.
Na samym Olchonie gruntowa droga staje się
coraz bardziej wyboista, co bynajmniej nie sprawia, że kierowca zwalnia. Skaczemy
pod sufit i odbijamy się od ścian – to miejsce to raj dla miłośników
off-road. Jadąc mamy piękny widok na
tzw. „Małe morze” (czyli obszar Bajkału między wyspą a stałym lądem) oraz
trawiaste wzgórza przemierzane przez stada krów i koni.
Po godzinie drogi dojeżdżamy do największej
na wyspie wsi Huzir, gdzie znajduje się nasz hostel. Wśród drewnianych chałup dominują te przeznaczone
dla turystów. Jest kilka restauracji i sklepów w stylu PRL z podstawowymi
produktami. Po ulicach, a właściwie
piaszczystych ścieżkach snują się
swobodnie krowy i pędzą, wzburzając tumany kurzu, Ułazy (główny środek
lokomocji na wyspie - bo pewnie tylko on wytrzymuje w tych warunkach drogowych).
Olchon nie jest miejscem dla miłośników
luksusu – warunki są dosyć spartańskie. W drewnianych domkach poza łóżkami nie ma nic.
Kontakt jest jeden na 3 pokoiki, co prawda z przedłużaczem, ale dosyć małym. Toalety są jedynie w typie ‘sławojka
małyszówka’ – czyli komórka z dziurą w ziemi. Korzysta z nich ok. 100 osób,
więc trudno o „ powiew świeżości w łazience”. Prysznice
są w małym domku na zewnątrz i często nie ma ciepłej wody. Zawsze można jednak zarezerwować sobie banię i
spędzić w niej dobrą godzinę. Dla bardziej odważnych prowizoryczne banie (np.
ze zwykłej folii) rozstawione są na
pobliskiej plaży. Rozgrzani delikwenci z rozpędem wskakują z nich
do Bajkału, w którym woda ma temperaturę ok. 10 stopni Celsjusza ( i
według miejscowych jest ciepła ).
Pomarzyć można też o dostępie do Internetu.
Sieć jest tylko w kilku kafejkach i pozwala na sprawdzenie poczty w zabójczym
tempie i za zabójczą cenę. To jednak wydaje się już zbyt dużym luksusem
zważywszy na to, że w północnej części wyspy mieszkańcy żyją w swoich
drewnianych domkach nawet bez prądu. Niektórzy wręcz nie chcą go mieć. Wolą
niczego nie zmieniać w swoim otoczeniu. Drobne
niedogodności nie przeszkadzają nam jednak specjalnie, nie dla luksusów tu
przyjechaliśmy. Nie przeszkadza to również Rosjanom, którzy przyjeżdżają w to
miejsce całymi, wielopokoleniowymi rodzinami i z malutkimi dziećmi. Z resztą to
ich jest najwięcej w naszym hotelu. No może zanim pojawia się duża ekipa
Francuzów, którzy przyjechali na obóz językowy. Luc – francuz, który mieszka w
ze swoją żoną – Rosjanką w Irkucku wcale nie jest zadowolony z tego obrotu
spraw. – „Francuska katastrofa” – komentuje z niezadowoleniem. Już nie może z
żoną swobodnie, po francusku komentować wszystkiego co ich otacza.
Przez kolejne 4 dni „oddychamy” nad Bajkałem
– trekingujemy, jeździmy na rowerach i
na wycieczki rozklekotanymi Uazami. Zajadamy się omulem w każdej postaci, bo
trzeba powiedzieć, że jest pyszny zarówno w formie wędzonej i jeszcze gorącej
jak i w oleju z cebulką ( a la śledź). Jednego jednak nie robimy – jesteśmy mięczakami i nie kąpiemy się w
Bajkale. Chyba, że zamoczenie stóp można uznać za kąpiel;-). Woda jest naprawdę
bardzo zimna. Pogoda też dosyć kapryśna. Rano przeważnie wszystko przesłania gęsta mgła. Wieje silny i przeszywający wiatr. Cieszymy się więc, że spakowaliśmy
przynajmniej jedną bluzę polarową – bez
niej trudno byłoby przetrwać. W południe i w głębi lądu jest za to bardzo
gorąco, można się więc nieźle usmażyć. We znaki dają się też roje skrzydlatych mrówek
i małych muszek (za to praktycznie nie ma komarów, w trakcie pobytu widzieliśmy
chyba ze trzy).
Gazem do Irkucka
Nasz dalszy plan podróży zakłada powrót do
Irkucka, a stamtąd dalszą jazdę pociągiem do Ułan Ude – stolicy Republiki
Buriackiej. Pakujemy się więc – tym razem do Gaza – i w podskokach ruszamy w dalszą drogę.
Przed nami kolejna noc w pociągu, ale ten element podróży mamy już bardzo
dobrze opanowany.
Adelajda i Bartek
Adelajda i Bartek
C.D.N.
piękne miejsce! Ada może i Wy się na którymś zdjęciu pokażecie :)
OdpowiedzUsuń