niedziela, 12 sierpnia 2012

Otdych na Bajkale

Po czterech dniach w pociągu i nocy spędzonej na dworcu w Irkucku docieramy w stanie lekkiej nieświeżości do siedziby biura, z którego odchodzi bus na wyspę Olkhon na Bajkale. Do odjazdu zostały około trzy godziny, ale nie jest nam dane spędzić tego czasu spokojnie dogorywając na biurowych sofach. Trafiamy oto na bardzo rozmownego portiera, Giendija.

– Skąd jesteście – pyta zapoznawczo i gdy tylko dowiaduje się, że z Polski, zaczyna wyrzucać z siebie potok słów. Dowiadujemy się, że za zakrętem jest kościół polski, a potem o jego przyjaciołach z Łodzi – nazwisko Augustyniak – podkreśla parokrotnie. Jakbyśmy przypadkiem mogli ich skądś znać. – Oni tu wiele lat przyjeżdżali. Rodzinę mieli wywiezioną na Syberię i tak wracali, by dowiedzieć się czegoś o ich życiu – opowiada. Przeskakuje do pytań o to jak tam  u nas w Polsce z demokracją.  Ucinamy więc  sobie krótka pogawędkę na tematy polityczne. A potem Gienadyj stwierdza, że tak w ogóle to kończy właśnie zmianę i u niego jest niedaleko „maszyna”. Może więc nas obwieźć po Irkucku. W ten oto sposób zyskujemy przewodnika na ekspresową wycieczkę po mieście. Idziemy więc do samochodu..

Irkuck z maszyny Gienadyja

Zdaniem Gienadija Irkuck to bardzo ładne miasto, choć zapuszczone. Na nas robi jednak wrażenie dość  smutnego i poszarzałego miejsca (pomimo wszechobecnych krzykliwych reklam).  W mieście jest sporo starych, drewnianych domów z misternie rzeźbionymi gzymsami i okiennicami. Wiele z nich jest jednak w rozsypce, a szkoda. Są  wciśnięte pomiędzy obskurne osiedla z wielkiej płyty i nowe biurowce. Taki architektoniczny groch z kapustą – typowy dla wielu postsowieckich miast. Podobnie jak w wielu z nich nadal dużą rolę w symbolice i nazewnictwie odgrywa towarzysz Lenin. W Irkucku jest więc  ulica, pomnik, a nawet kawiarnia z logiem a’la Starbucks przerobionym na „Lenin street coffee”. Przygnieceni tą wszechobecnością wodza pytamy  Gienadyja co on sądzi na jego temat. – Lenin to taki sam morderca jak Hitler – odpowiada krótko.

W trakcie naszej krótkiej wycieczki dowiadujemy się gdzie jest teatr, uczelnia, opera a nawet klub nocny. Gienadij o wszystkim opowiada z wielką dumą. Jedziemy także nad rzekę Angarę, dzięki której dużą część miasta wypełnia charakterystyczny zapach słodkowodnych ryb. Na koniec zostajemy odstawieni na plac Kirova, niedaleko naszego biura.

O 10 przyjeżdża nasz busik – ładujemy się do małej puszki z dziesiątką  innych pasażerów i ruszamy. Czeka nas około 6 godzin drogi. A właściwie 4 godziny drogi i 2 bezdroży, pokonywanych przez rozklekotany busik z szybkością ponad 100 km/h. Za oknem ciągną się syberyjskie stepy – w miarę zbliżania się do Bajkału teren staje się coraz bardziej górzysty i skalisty.

 „Oddych” na Bajkale

Bajkał robi piorunujące wrażenie. Do krystalicznie czystej, szmaragdowej wody schodzą zbocza gór widocznych nawet z kilkudziesięciu kilometrów. Na Olchon zabiera nas prom – z pokładu widać dno jeszcze bardzo daleko od brzegu. Nie bez powodu to miejsce jest zwane świętym morzem Buriatów i stanowi przedmiot ich szamańskiego kultu, a Olchon jest praktycznie jego epicentrum. Tutaj każda większa skała ma swoją legendę i symbolikę, pełno jest świętych miejsc oznaczonych charakterystycznymi słupami.


Na samym Olchonie gruntowa droga staje się coraz bardziej wyboista, co bynajmniej nie sprawia, że kierowca zwalnia. Skaczemy pod sufit i odbijamy się od ścian – to miejsce to raj dla miłośników off-road. Jadąc mamy piękny widok na tzw. „Małe morze” (czyli obszar Bajkału między wyspą a stałym lądem) oraz trawiaste wzgórza przemierzane przez stada krów i koni.


 


 

Po godzinie drogi dojeżdżamy do największej na wyspie wsi Huzir, gdzie znajduje się nasz hostel.  Wśród drewnianych chałup dominują te przeznaczone dla turystów. Jest kilka restauracji i sklepów w stylu PRL z podstawowymi produktami.  Po ulicach, a właściwie piaszczystych  ścieżkach snują się swobodnie krowy i pędzą, wzburzając tumany kurzu, Ułazy (główny środek lokomocji na wyspie - bo  pewnie tylko on wytrzymuje w tych warunkach drogowych).

 



Olchon nie jest miejscem dla miłośników luksusu – warunki są dosyć spartańskie. W  drewnianych domkach poza łóżkami nie ma nic. Kontakt jest jeden na 3 pokoiki, co prawda z przedłużaczem, ale dosyć małym. Toalety są jedynie w typie ‘sławojka małyszówka’ – czyli komórka z dziurą w ziemi. Korzysta z nich ok. 100 osób, więc trudno o „ powiew świeżości w łazience”. Prysznice są w małym domku na zewnątrz i często nie ma ciepłej wody. Zawsze można jednak zarezerwować sobie banię i spędzić w niej dobrą godzinę. Dla bardziej odważnych prowizoryczne banie (np. ze zwykłej folii)  rozstawione są na pobliskiej plaży. Rozgrzani delikwenci z rozpędem wskakują z  nich  do Bajkału, w którym woda ma temperaturę ok. 10 stopni Celsjusza ( i według miejscowych jest ciepła ).
  

Pomarzyć można też o dostępie do Internetu. Sieć jest tylko w kilku kafejkach i pozwala na sprawdzenie poczty w zabójczym tempie i za zabójczą cenę. To jednak wydaje się już zbyt dużym luksusem zważywszy na to, że w północnej części wyspy mieszkańcy żyją w swoich drewnianych domkach nawet bez prądu. Niektórzy wręcz nie chcą go mieć. Wolą niczego nie zmieniać w swoim otoczeniu.  Drobne niedogodności nie przeszkadzają nam  jednak specjalnie, nie dla luksusów tu przyjechaliśmy. Nie przeszkadza to również Rosjanom, którzy przyjeżdżają w to miejsce całymi, wielopokoleniowymi rodzinami i z malutkimi dziećmi. Z resztą to ich jest najwięcej w naszym hotelu. No może zanim pojawia się duża ekipa Francuzów, którzy przyjechali na obóz językowy. Luc – francuz, który mieszka w ze swoją żoną – Rosjanką w Irkucku wcale nie jest zadowolony z tego obrotu spraw. – „Francuska katastrofa” –  komentuje z niezadowoleniem. Już nie może z żoną swobodnie, po francusku komentować wszystkiego co ich otacza.

Przez kolejne 4 dni „oddychamy” nad Bajkałem – trekingujemy, jeździmy na rowerach  i na wycieczki rozklekotanymi Uazami. Zajadamy się omulem w każdej postaci, bo trzeba powiedzieć, że jest pyszny zarówno w formie wędzonej i jeszcze gorącej jak i w oleju z cebulką ( a la śledź). Jednego jednak nie robimy – jesteśmy mięczakami i nie kąpiemy się w Bajkale. Chyba, że zamoczenie stóp można uznać za kąpiel;-). Woda jest naprawdę bardzo zimna. Pogoda też dosyć kapryśna. Rano przeważnie wszystko przesłania gęsta mgła. Wieje silny i przeszywający wiatr. Cieszymy się więc, że spakowaliśmy przynajmniej jedną bluzę polarową – bez niej trudno byłoby przetrwać. W południe i w głębi lądu jest za to bardzo gorąco, można się więc nieźle usmażyć. We znaki dają się też roje skrzydlatych mrówek i małych muszek (za to praktycznie nie ma komarów, w trakcie pobytu widzieliśmy chyba ze trzy).    













Gazem do Irkucka

Nasz dalszy plan podróży zakłada powrót do Irkucka, a stamtąd dalszą jazdę pociągiem do Ułan Ude – stolicy Republiki Buriackiej. Pakujemy się więc – tym razem do Gaza – i w podskokach ruszamy w dalszą drogę. Przed nami kolejna noc w pociągu, ale ten element podróży mamy już bardzo dobrze opanowany.

Adelajda i Bartek



C.D.N.

1 komentarz:

  1. piękne miejsce! Ada może i Wy się na którymś zdjęciu pokażecie :)

    OdpowiedzUsuń