niedziela, 5 sierpnia 2012

Po kolei


Jak dziś wygląda podróż koleją transsyberyjską? Może zachwycić, czy zanudzić? Da się ją przebyć na trzeźwo, czy jest wyzwaniem dla wątroby?

Nasza przygoda z koleją transsyberyjską zaczyna się w Moskwie. Bilety na pociąg mamy już kupione przez internet, co można zrobić na 45 dni przed wyjazdem. A nawet trzeba – bo w sezonie letnim znikają one bardzo szybko. Jest tylko jedno ale - nie jesteśmy pewni, czy wydruk rezerwacji jest biletem – to musimy ustalić na dworcu. Przed samą podróżą odwiedzamy miejsca z gatunku „must see” w Moskwie, objadamy się pysznymi ­­- naszym zdaniem - syrkami (pytanie zasadnicze: dlaczego tego u nas nie ma?) i wypijamy hektolitry Morsa - soku z żurawiny (wprawiając miejscowych w osłupienie). Po 2 dniach spędzonych na tych uciechach pakujemy nasze toboły i jedziemy metrem na Dworzec Kazański.

W drogę…

Dotarcie do odpowiedniej stacji metra to jedna rzecz – namierzenie wyjścia na dworzec druga. A to dlatego, że moskiewskie metro to prawdziwy, wielopoziomowy labirynt. Zwłaszcza tam, gdzie łączy się ono z przejściami podziemnymi i dworcami kolejowymi. Po półgodzinnym odbijaniu się od okienek i ochroniarzy wreszcie udaje nam się namierzyć wejście na perony. Malutkie, boczne schodki, chytrze ukryte między monopolowym a kioskiem z „produktami” (czyli artykułami spożywczymi). Już na peronach próbujemy znaleźć kasy (kolejne 20 minut), aby sprawdzić czy nasze wydruki to właściwe bilety. Niby jest na nich „boarding coupon”, ale w informacji przy kasach mówią, żeby je wymienić w automacie (ważna informacja dla tych, którzy nie znają rosyjskiego – automaty mają angielską wersję językową). Teraz jesteśmy wreszcie pewni, że mamy odpowiednie bilety i możemy iść na peron.
Nasz pociąg - numer 82 relacji Moskwa - Ulan-Ude podstawiają na godzinę przed odjazdem. Ma ponad 20 wagonów. Ten z numerem 17 będzie przez najbliższe 4 dni naszym domem. Jedziemy 3 klasą, czyli plackartą - wagonem z kuszetkami bez przedziałów. Dlaczego? Bo taniej, bezpieczniej i można łatwiej bratać się z ludem. W pociągu są też wagony bardziej luksusowe, czyli: Kupe (2 klasa) z 4-kuszetkowymi przedziałami i Lux (1 klasa) z 2-kuszetkowymi przedziałami. Luksusem jednak postanowiliśmy wzgardzić;-).

Uff jak gorąco, puff jak gorąco


Na wejście do pociągu trzeba jednak jeszcze sporo poczekać. Mija ze 30 minut, a może więcej zanim pojawia się prowadnica (czyli odpowiednik naszego konduktora). Jak głoszą pociągowe legendy to ona jest prawdziwym kolejowym bogiem, nie można więc jej (lub jemu) podpaść, trzeba być pasażerem nieawanturującym się, bo od tego zależy dalszy komfort podróży. Witamy się więc ładnie z naszą prowadnicą, dajemy paszport i bilet, po czym zostajemy wpuszczeni do środka wagonu. A z nami wsiadają rodziny z dziećmi, niemowlętami, z pieskami, kotami i z tobołami. Starzy i młodzi, sami Rosjanie. Innych cudzoziemców brak na pokładzie.

I tu warto powiedzieć, że sama plackarta była strzałem w dziesiątkę – pociąg jest czysty, kuszetki wygodne, pościel i ręczniki świeże a towarzystwo sympatyczne. Natomiast nasz wybór miejscówek okazał się nie do końca trafiony. Wszystkie przewodniki mówią o tym, by nie kupować miejsc blisko toalety, a także kuszetek w przejściu (ustawionych wzdłuż okien) – nic bardziej błędnego. Zdecydowanie gorsze (przynajmniej w temperaturze 30 stopni) są miejsca w środku wagonu przy oknach ewakuacyjnych, które się nie otwierają – i takie niestety zamówiliśmy. Wskazówka dla przyszłych pokoleń transsybiraków: miejsca przy oknach ewakuacyjnych to w plackarcie numery 9-12 i 21-24. Najlepsze (naszym zdaniem) kuszetki to 5-8 (gdyż jest tam jedyny w wagonie kontakt do ładowania laptopów oraz otwierane okno). Z kolei miejsca wzdłuż wagonów nie są wcale takie złe – co prawda jest trochę mniej schowków na bagaż, ale za to dolna prycza składa się w stolik z dwoma siedzeniami przy oknie. Jest też jakaś cyrkulacja powietrza, czego zazdrościliśmy kisząc się na miejscówkach obok ;-).


Wróćmy jednak do momentu, w którym wsiadamy do wagonu. Szybko upychamy plecaki w schowku pod dolną kuszetką, siadamy i czekamy na odjazd. Ciekawe kto będzie naszym sąsiadem – zastanawiamy się i mamy ogromną nadzieję, że nie będzie to jakiś wielki, chrapiący, kopcący i śmierdzący osobnik (ma się te wymagania…). W tej temperaturze to byłoby na prawdę ekstremalne doznanie. Na szczęście przychodzą dwie bardzo sympatyczne osoby: studentka Masza i jej mama Ira. Jak się po chwili dowiadujemy z krótkiej zapoznawczej rozmowy, jadą z Moskwy do Ułan Ude, gdzie mieszkają. Były w stolicy odwiedzić rodzinę, a wcześniej na ślubie u siostry w Petersburgu (w sumie w obie strony będą w pociągu 10 dób!). Masza natychmiast oznajmia nam, że tak w ogóle to mówi po angielsku, więc jeśli tylko byśmy chcieli z nią pogadać to mamy dać znać (z Maszą tak się zaprzyjaźniliśmy, że mamy się z nią jeszcze spotkać w Ulan Ude, ale o tym później;-)). Tyle zapoznania, bo po chwili pociąg rusza…

Pan prowadnik rozdziela pościel i ręczniki. To sygnał dla naszych współpasażerów – od tej chwili obowiązuje już pociągowy dress-code: klapeczki, papucie, podomki i dresiki. Wyjściowe ubrania lądują na wieszaczkach lub w bagażu. I w tym momencie, o godzinie 14, wszyscy Rosjanie ścielą swoje łóżeczka i jak jeden mąż idą spać.

Pirogi, ryba, domaszny objad…

Dopiero po kilku godzinach pociąg zaczyna znowu ożywać. Wyspani i wygłodniali pasażerowie wyciągają swój prowiant. W każdym wagonie jest samowar z wrzątkiem, dlatego w podróżnym menu dominują zupki i inne dania w proszku, no i oczywiście czaj. Po krótkiej chwili nasz wagon wypełnia się ich charakterystycznym zapachem. Dla niezaopatrzonych pasażerów deską ratunku są prowadnice, które handlują małymi zestawami obiadowymi (oczywiście w proszku) i herbatą ekspresową, serwowaną w starych, stylowych szklankach z metalowymi uchwytami. Jest także wagon restauracyjny, jednak ceny dań są relatywnie wysokie a porcje małe.

O wiele praktyczniej jest uzupełniać zapasy na dłuższych postojach pociągu. Dlatego warto dobrze zapoznać się z rozkładem jazdy - na zakupy można wyskoczyć jedynie na stacjach gdzie pociąg zatrzymuje się na dłużej niż 10 minut. Takich przystanków jest 3-4 dziennie. Od peronowych babuszek i dieduszków kupić można pirożki (placki z ziemniakami lub z kapustą), suszone i wędzone ryby, pieczone kurczaki, domowe obiady, lody i rozmaite inne „produkty”. My rozsmakowaliśmy się szczególnie w pirożkach. Ryby także są dobre, jednak ich efekty uboczne w postaci zapachu potrafią być dotkliwe, szczególnie przy 30 stopniowym upale w zamkniętym wagonie.

Amatorzy zakupów peronowych oprócz jedzenia mogą także zaopatrzyć się w moherowe koce, czapki futrzanki, zastawy porcelanowe, misie pluszaki i wiele innych rzeczy. Handel kwitnie zwłaszcza na mniejszych stacjach, gdzie sprzedawcy nie są przeganiani przez policję. Na większych dworcach jedyną opcją są kioski, ale tam raczej jest się skazanym na jedzenie w proszku.

Do znajomości rozkładu skłania jeszcze jedno - toaleta. Prowadnice zamykają kibelki 30 minut przed każdą stacją, na której pociąg stoi dłużej niż 10 minut – i otwierają je 30 minut po jej opuszczeniu. Dlatego warto wyczuć moment i ustawić się w kolejce, by potem nie przebierać nogami;-). Tak na marginesie - prawdziwym wyzwaniem jest umycie się w małej i trzęsącej się łazience, mając tylko do dyspozycji umywalkę (w zależności od potrzeb spełnia ona też role zmywarki i pralki). Co prawda da się to zrobić przy wielu akrobacjach, ale trudno się obejść bez mokrych chusteczek.

No dobrze, mówimy tyle o różnych rzeczach, a co z tym słynnym piciem? Przed wyjazdem słyszeliśmy wiele na temat istnych libacji alkoholowych odchodzących w pociągu i tego, ile sami będziemy zmuszeni zatankować, by przetrwać podróż. Wedle opowieści pociąg transsyberyjski to niemal melina na szynach. A jak jest naprawdę? W pociągu pije się bardzo mało. W czasie naszej 4 dniowej podróży i wielokrotnego przechodzenia przez cały pociąg jedynie dwa razy widzimy ludzi pijących piwo (po jednej puszce). Żadne oznaki libacji nie są widoczne ani wyczuwalne (co w takiej temperaturze było by łatwe). Nasze współtowarzyszki podróży prawie spadają z kuszetek ze śmiechu po tym jak opowiadamy im o tych alkoholowych stereotypach.

Jeśli nie pić to co robić? 

Gdy wsiadasz do pociągu i masz nim jechać blisko 90 godzin to w pierwszej chwili myślisz sobie: co można robić przez tyle czasu? Ile można jechać i gapić się przez okno? Okazuje się jednak, że robić można bardzo wiele. Rytm podróży - poza snem - wyznaczają postoje na stacjach, a czas pomiędzy wypełniają posiłki, integrowanie się z współpasażerami, wycieczki do toalet i przeróżne drobne zajęcia.

Masza przez większość czasu śpi. Nawet jej mama zachodzi w głowę ile można. Nasza sąsiadka po prawej wyciąga co jakiś czas szydełko i dzierga misterny sweterek w szaro-niebieskim kolorze. Podobnie z reszta jak mama Maszy. Kątem oka widać zaczytaną babcię, a z boku jej dwójkę wnucząt tnących w karty z sąsiadem z górnej kuszetki. Co jakiś czas ten porządek „burzy” przemarsz małej – może 1,5 rocznej dziewczynki prowadzonej na ten specyficzny spacer wzdłuż wagonu przez swoją niewiele starszą siostrę. Obie Ida odwiedzić psy, które razem z właścicielami zajmują kuszetki na początku wagonu. Jeden z nich – mały kremowy z gatunku „duża włochata mysz” rozwalił się na naszym ładującym się laptopie. Prowadnik w tym czasie gra na swoim komputerze w „Skyrim”, choć od czasu do czasu wynurza się ze swojej dziupli by ogarnąć wagon.


A my? Naszym głównym zajęciem jest podglądanie innych ;-P i robienie im zdjęć. A trzeba przyznać, że jest to dużym wyzwaniem, bo duży aparat ciężko ukryć i zauważony zaraz budzi wątpliwości, pytania i popłoch. W pociągu często chodzimy z aparatami do innych wagonów i zwykle jesteśmy pytani przez prowadników po co nam te fotografie. Z kolei na stacjach podobne pytania zadaje policja. Zbywamy ich uśmiechem i uspakajającym zapewnieniem, że to tylko tak dla nas na pamiątkę. To wystarcza. Ogranicza to jednak nam bardzo możliwości działania i większość zdjęć ludzi musimy robić z tzw. podpierdółki. Robimy też zdjęcia trasy, czyli syberyjskie widoki za oknem. Jak stwierdza w pewnym momencie mama Maszy, dla nas – miastowych - obserwowanie zabitych dechami wiosek i pustkowi to pewnie istny szok kulturowy… (nie był).


Im dalej od Moskwy tym miasta i osiedla stają się coraz rzadsze i skromniejsze. Płaski teren w miarę zbliżania się pociągu do gór Ural staje się coraz bardziej pofałdowany. Dominują zalesione wzgórza. Za Uralem sceneria zmienia się radykalnie – teraz przez cały dzień jedziemy przez ciągnące się po horyzont bagna i trzęsawiska niziny zachodniosyberyjskiej. Bagna z kolei ustępują bezkresnym stepom, tu i ówdzie przerywanym lasami. Przed Irkuckiem pociąg kluczy wśród wzgórz wyżyny środkowosyberyjskiej. Cała podróż może być nie lada rarytasem dla miłośników pociągów i kolejnictwa– bardzo często spotykamy na naszej trasie ogromne, ponad 100 wagonowe pociągi towarowe, zajezdnie lokomotyw i dworce o postsowieckiej architekturze.


 


 
Jedziemy, jedziemy, jedziemy … tory, słupy, domy, lasy… czy jest nudno? No właśnie wcale na nudę nie można narzekać. Dla tych co zapowiadali, że będzie piekielnie monotonnie mamy więc odpowiedź – ani przez chwilę nie było. Być może gdybyśmy nastawiali się tylko na podziwianie widoków, szybko byśmy poczuli się znużeni. Syberyjskie widoki są bardzo ładne, a patrząc długo przez okno można zapaść w specyficzny trans – ale ile można. Znacznie ciekawsze rzeczy dzieją się w pociągu i na stacjach. To dzięki nim można lepiej poznać Rosję. Poznaje się ją jednak na trzeźwo, co być może rozczaruje amatorów napojów wyskokowych.

Tak więc po blisko 90 godzinach jazdy pociągiem i całkiem trzeźwi wysiadamy na stacji w Irkucku. Jest 22 czasu Moskiewskiego, czyli 3 w nocy czasu lokalnego. Teraz jeszcze kilka godzin przeczekanych na dworcu i łapiemy autobus nad Bajkał. 

Adelajda i Bartek


C. D. N.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz