Jak dziś wygląda podróż koleją
transsyberyjską? Może zachwycić, czy zanudzić? Da się ją przebyć na trzeźwo,
czy jest wyzwaniem dla wątroby?
Nasza
przygoda z koleją transsyberyjską zaczyna się w Moskwie. Bilety na pociąg mamy
już kupione przez internet, co można zrobić na 45 dni przed wyjazdem. A nawet
trzeba – bo w sezonie letnim znikają one bardzo szybko. Jest tylko jedno ale -
nie jesteśmy pewni, czy wydruk rezerwacji jest biletem – to musimy ustalić na
dworcu. Przed samą podróżą odwiedzamy miejsca z gatunku „must see” w Moskwie,
objadamy się pysznymi - naszym zdaniem - syrkami (pytanie zasadnicze:
dlaczego tego u nas nie ma?) i wypijamy hektolitry Morsa - soku z żurawiny
(wprawiając miejscowych w osłupienie). Po 2 dniach spędzonych na tych uciechach
pakujemy nasze toboły i jedziemy metrem na Dworzec Kazański.
W drogę…
Dotarcie
do odpowiedniej stacji metra to jedna rzecz – namierzenie wyjścia na dworzec
druga. A to dlatego, że moskiewskie metro to prawdziwy, wielopoziomowy
labirynt. Zwłaszcza tam, gdzie łączy się ono z przejściami podziemnymi i
dworcami kolejowymi. Po półgodzinnym odbijaniu się od okienek i ochroniarzy wreszcie
udaje nam się namierzyć wejście na perony. Malutkie, boczne schodki, chytrze
ukryte między monopolowym a kioskiem z „produktami” (czyli artykułami
spożywczymi). Już na peronach próbujemy znaleźć kasy (kolejne 20 minut), aby
sprawdzić czy nasze wydruki to właściwe bilety. Niby jest na nich „boarding
coupon”, ale w informacji przy kasach mówią, żeby je wymienić w automacie (ważna
informacja dla tych, którzy nie znają rosyjskiego – automaty mają angielską
wersję językową). Teraz jesteśmy wreszcie pewni, że mamy odpowiednie bilety i
możemy iść na peron.
Nasz
pociąg - numer 82 relacji Moskwa - Ulan-Ude podstawiają na godzinę przed odjazdem.
Ma ponad 20 wagonów. Ten z numerem 17 będzie przez najbliższe 4 dni naszym
domem. Jedziemy 3 klasą, czyli plackartą - wagonem z kuszetkami bez
przedziałów. Dlaczego? Bo taniej, bezpieczniej i można łatwiej bratać się z
ludem. W pociągu są też wagony bardziej luksusowe, czyli: Kupe (2 klasa) z
4-kuszetkowymi przedziałami i Lux (1 klasa) z 2-kuszetkowymi przedziałami. Luksusem
jednak postanowiliśmy wzgardzić;-).
Uff jak gorąco, puff jak gorąco
Na wejście do pociągu trzeba jednak jeszcze sporo poczekać. Mija ze 30 minut, a może więcej zanim pojawia się prowadnica (czyli odpowiednik naszego konduktora). Jak głoszą pociągowe legendy to ona jest prawdziwym kolejowym bogiem, nie można więc jej (lub jemu) podpaść, trzeba być pasażerem nieawanturującym się, bo od tego zależy dalszy komfort podróży. Witamy się więc ładnie z naszą prowadnicą, dajemy paszport i bilet, po czym zostajemy wpuszczeni do środka wagonu. A z nami wsiadają rodziny z dziećmi, niemowlętami, z pieskami, kotami i z tobołami. Starzy i młodzi, sami Rosjanie. Innych cudzoziemców brak na pokładzie.
I tu
warto powiedzieć, że sama plackarta była strzałem w dziesiątkę – pociąg jest
czysty, kuszetki wygodne, pościel i ręczniki świeże a towarzystwo sympatyczne.
Natomiast nasz wybór miejscówek okazał się nie do końca trafiony. Wszystkie
przewodniki mówią o tym, by nie kupować miejsc blisko toalety, a także kuszetek
w przejściu (ustawionych wzdłuż okien) – nic bardziej błędnego. Zdecydowanie
gorsze (przynajmniej w temperaturze 30 stopni) są miejsca w środku wagonu przy
oknach ewakuacyjnych, które się nie otwierają – i takie niestety zamówiliśmy. Wskazówka dla przyszłych pokoleń transsybiraków: miejsca przy oknach ewakuacyjnych to w plackarcie numery 9-12 i 21-24. Najlepsze (naszym zdaniem) kuszetki to 5-8
(gdyż jest tam jedyny w wagonie kontakt do ładowania laptopów oraz otwierane
okno). Z kolei miejsca wzdłuż wagonów nie są wcale takie złe – co prawda jest
trochę mniej schowków na bagaż, ale za to dolna prycza składa się w stolik z
dwoma siedzeniami przy oknie. Jest też jakaś cyrkulacja powietrza, czego
zazdrościliśmy kisząc się na miejscówkach obok ;-).
Wróćmy jednak do momentu, w którym wsiadamy do wagonu. Szybko upychamy plecaki w schowku pod dolną kuszetką, siadamy i czekamy na odjazd. Ciekawe kto będzie naszym sąsiadem – zastanawiamy się i mamy ogromną nadzieję, że nie będzie to jakiś wielki, chrapiący, kopcący i śmierdzący osobnik (ma się te wymagania…). W tej temperaturze to byłoby na prawdę ekstremalne doznanie. Na szczęście przychodzą dwie bardzo sympatyczne osoby: studentka Masza i jej mama Ira. Jak się po chwili dowiadujemy z krótkiej zapoznawczej rozmowy, jadą z Moskwy do Ułan Ude, gdzie mieszkają. Były w stolicy odwiedzić rodzinę, a wcześniej na ślubie u siostry w Petersburgu (w sumie w obie strony będą w pociągu 10 dób!). Masza natychmiast oznajmia nam, że tak w ogóle to mówi po angielsku, więc jeśli tylko byśmy chcieli z nią pogadać to mamy dać znać (z Maszą tak się zaprzyjaźniliśmy, że mamy się z nią jeszcze spotkać w Ulan Ude, ale o tym później;-)). Tyle zapoznania, bo po chwili pociąg rusza…
Pan prowadnik rozdziela pościel i ręczniki. To sygnał dla
naszych współpasażerów – od tej chwili obowiązuje już pociągowy dress-code:
klapeczki, papucie, podomki i dresiki. Wyjściowe ubrania lądują na wieszaczkach
lub w bagażu. I w tym momencie, o godzinie 14, wszyscy Rosjanie ścielą swoje
łóżeczka i jak jeden mąż idą spać.
Pirogi, ryba, domaszny objad…
Dopiero po kilku godzinach pociąg zaczyna znowu ożywać. Wyspani i wygłodniali
pasażerowie wyciągają swój prowiant. W każdym wagonie jest samowar z wrzątkiem,
dlatego w podróżnym menu dominują zupki i inne dania w proszku, no i oczywiście
czaj. Po krótkiej chwili nasz wagon wypełnia się ich charakterystycznym
zapachem. Dla niezaopatrzonych pasażerów deską ratunku są prowadnice, które
handlują małymi zestawami obiadowymi (oczywiście w proszku) i herbatą
ekspresową, serwowaną w starych, stylowych szklankach z metalowymi uchwytami.
Jest także wagon restauracyjny, jednak ceny dań są relatywnie wysokie a porcje
małe.
O wiele praktyczniej jest uzupełniać zapasy na dłuższych postojach pociągu.
Dlatego warto dobrze zapoznać się z rozkładem jazdy - na zakupy można wyskoczyć
jedynie na stacjach gdzie pociąg zatrzymuje się na dłużej niż 10 minut. Takich
przystanków jest 3-4 dziennie. Od peronowych babuszek i dieduszków kupić można pirożki (placki z ziemniakami lub z kapustą), suszone i wędzone ryby, pieczone
kurczaki, domowe obiady, lody i rozmaite inne „produkty”. My rozsmakowaliśmy
się szczególnie w pirożkach. Ryby także są dobre, jednak ich efekty uboczne w
postaci zapachu potrafią być dotkliwe, szczególnie przy 30 stopniowym upale w
zamkniętym wagonie.
No dobrze, mówimy tyle o różnych rzeczach, a co z tym słynnym piciem? Przed
wyjazdem słyszeliśmy wiele na temat istnych libacji alkoholowych odchodzących w
pociągu i tego, ile sami będziemy zmuszeni zatankować, by przetrwać podróż.
Wedle opowieści pociąg transsyberyjski to niemal melina na szynach. A jak jest
naprawdę? W pociągu pije się bardzo mało. W czasie naszej 4 dniowej podróży i
wielokrotnego przechodzenia przez cały pociąg jedynie dwa razy widzimy ludzi
pijących piwo (po jednej puszce). Żadne oznaki libacji nie są widoczne ani
wyczuwalne (co w takiej temperaturze było by łatwe). Nasze współtowarzyszki
podróży prawie spadają z kuszetek ze śmiechu po tym jak opowiadamy im o tych
alkoholowych stereotypach.
Jeśli nie pić to co robić?
Gdy wsiadasz do pociągu i masz nim jechać blisko 90 godzin to w pierwszej chwili
myślisz sobie: co można robić przez tyle czasu? Ile można jechać i gapić się
przez okno? Okazuje się jednak, że robić można bardzo wiele. Rytm podróży -
poza snem - wyznaczają postoje na stacjach, a czas pomiędzy wypełniają posiłki,
integrowanie się z współpasażerami, wycieczki do toalet i przeróżne drobne
zajęcia.
Masza przez większość czasu śpi. Nawet jej mama zachodzi w głowę ile można. Nasza
sąsiadka po prawej wyciąga co jakiś czas szydełko i dzierga misterny sweterek w
szaro-niebieskim kolorze. Podobnie z reszta jak mama Maszy. Kątem oka widać
zaczytaną babcię, a z boku jej dwójkę wnucząt tnących w karty z sąsiadem z
górnej kuszetki. Co jakiś czas ten porządek „burzy” przemarsz małej – może 1,5
rocznej dziewczynki prowadzonej na ten specyficzny spacer wzdłuż wagonu przez
swoją niewiele starszą siostrę. Obie Ida odwiedzić psy, które razem z
właścicielami zajmują kuszetki na początku wagonu. Jeden z nich – mały kremowy
z gatunku „duża włochata mysz” rozwalił się na naszym ładującym się laptopie.
Prowadnik w tym czasie gra na swoim komputerze w „Skyrim”, choć od czasu do
czasu wynurza się ze swojej dziupli by ogarnąć wagon.
A my? Naszym głównym zajęciem jest podglądanie innych ;-P i robienie im zdjęć. A trzeba przyznać, że jest to dużym wyzwaniem, bo duży aparat ciężko ukryć i zauważony
zaraz budzi wątpliwości, pytania i popłoch. W pociągu często chodzimy z aparatami
do innych wagonów i zwykle jesteśmy pytani przez prowadników po co nam te
fotografie. Z kolei na stacjach podobne pytania zadaje policja. Zbywamy ich
uśmiechem i uspakajającym zapewnieniem, że to tylko tak dla nas na pamiątkę. To
wystarcza. Ogranicza to jednak nam bardzo możliwości działania i większość
zdjęć ludzi musimy robić z tzw. podpierdółki. Robimy też zdjęcia trasy, czyli
syberyjskie widoki za oknem. Jak stwierdza w pewnym momencie mama Maszy, dla
nas – miastowych - obserwowanie zabitych dechami wiosek i pustkowi to pewnie
istny szok kulturowy… (nie był).
Im dalej od Moskwy tym miasta i osiedla stają się coraz rzadsze i skromniejsze. Płaski teren w miarę zbliżania się pociągu do gór Ural staje się coraz bardziej pofałdowany. Dominują zalesione wzgórza. Za Uralem sceneria zmienia się radykalnie – teraz przez cały dzień jedziemy przez ciągnące się po horyzont bagna i trzęsawiska niziny zachodniosyberyjskiej. Bagna z kolei ustępują bezkresnym stepom, tu i ówdzie przerywanym lasami. Przed Irkuckiem pociąg kluczy wśród wzgórz wyżyny środkowosyberyjskiej. Cała podróż może być nie lada rarytasem dla miłośników pociągów i kolejnictwa– bardzo często spotykamy na naszej trasie ogromne, ponad 100 wagonowe pociągi towarowe, zajezdnie lokomotyw i dworce o postsowieckiej architekturze.
Jedziemy, jedziemy, jedziemy … tory, słupy,
domy, lasy… czy jest nudno? No właśnie wcale na nudę nie można narzekać. Dla
tych co zapowiadali, że będzie piekielnie monotonnie mamy więc odpowiedź – ani
przez chwilę nie było. Być może gdybyśmy nastawiali się tylko na podziwianie
widoków, szybko byśmy poczuli się znużeni. Syberyjskie widoki są bardzo ładne,
a patrząc długo przez okno można zapaść w specyficzny trans – ale ile można. Znacznie
ciekawsze rzeczy dzieją się w pociągu i na stacjach. To dzięki nim można lepiej
poznać Rosję. Poznaje się ją jednak na trzeźwo, co być może rozczaruje amatorów
napojów wyskokowych.
Tak więc po blisko 90 godzinach jazdy pociągiem i całkiem trzeźwi wysiadamy na
stacji w Irkucku. Jest 22 czasu Moskiewskiego, czyli 3 w nocy czasu lokalnego.
Teraz jeszcze kilka godzin przeczekanych na dworcu i łapiemy autobus nad Bajkał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz