niedziela, 9 września 2012

Góry z Avatara

Po wizycie w Xi’an lądujemy przejazdem w jeszcze większym mieście - Chongqing. Jedyne 32 miliony mieszkańców w aglomeracji. Jeśli ktoś chce sobie wyobrazić ile to ludu to za punkt odniesienia może posłużyć liczba mieszkańców Polski – teraz jakieś 38 mln. Chongqing jest więc jak jedna wielka termitiera. Dodajmy jeszcze do tego specyficzny klimat tego miejsca. Właściwie czujemy się tu jak w saunie parowej. Powietrze jest gęste i lepkie, na co z pewnością wpływa gruba warstwa smogu. Stanowczo więc odradzamy zapuszczanie się do Chongqing. Na szczęście jesteśmy tu tylko na chwilę – wkrótce jedziemy dalej, do leżącego na uboczu Zhāngjiājiè (张家界 - Ada ciągle łamie sobie na tej nazwie język, więc dla uproszczenia nazywamy je „Blabla”).

Do Blabla przyciąga nas wizja zobaczenia gór jak z Avatara – przynajmniej tak lubią o nich mówić autochtoni. Co prawda wg ekipy Camerona prawdziwą inspiracją dla filmowych scen było inne miejsce (o prawdziwych górach z Avatara dalej). Niemniej jednak widoki są wspaniałe. Oczywiście jeśli tylko coś widać – miejsce słynie z kapryśnej pogody. My mamy szczęście – w dwa z trzech dni naszego pobytu widoczność w parku jest bardzo dobra. Latamy więc po nim jak opętani - a oto co uchwyciliśmy w przelocie;-).



 

 
 







 
Dodatkową ‘atrakcją’ parku są polujące na turystyczne smakołyki małpy. Nie czekają, aż ktoś je poczęstuje – same sobie biorą. Kilka razy widzimy, jak rzucają się na plecaki przechodniów. Kradną wszystko, co ich zdaniem nadaje się do jedzenia. Widok małp napychających się ciastkami z kremem, bułkami, chipsami i zapijających to wszystko soczkami z butelki – bezcenny.



Z Blabla wygania nas jednak pogoda – mgła staje się zbyt duża i zobaczenie czegokolwiek zaczyna wymagać zaangażowania wyobraźni. Czujemy jednak niedosyt gór. Przelotem wpadamy do Nankinu, by tam złapać autobus do miejsca, które podobno zainspirowało Camerona. Jest to Huáng Shān (黄山), czyli Żółte Góry.

Według lokalnego porzekadła: kto nie był w Huáng Shān, ten nie był w Chinach. Podpisujemy się pod tym wszystkimi kończynami. Huáng Shān robi na nas największe wrażenie ze wszystkich dotychczas odwiedzonych miejsc. Najwyższy szczyt ma wysokość ok. 1800 m n.p.m., a u podnóża jest jedynie 100 m n.p.m., więc góry z dołu wydają się gigantyczne. Dodatkowego dramatyzmu dodają im granitowe ściany i postrzępione szczyty. A widok z góry… I tu chcielibyśmy opisać ten widok, ale tego chyba po prostu nie da się zrobić, bo będzie to tylko kilka suchych zdań odpowiednio okraszonych epitetami.

 
 







  


Szkoda tylko, że pod sam koniec szlaku znów dogania nas nasz prześladowca z Blabla – gęsta mgła. Spóźniła się jednak – zdążyliśmy już zobaczyć 4/5 trasy. I tak mamy szczęście – podobno w tym miejscu pada przez 200 dni w roku. Trzeba więc dać sobie trochę czasu na miejscu i gdy tylko niebo się przetrze, ruszać w góry. Czekając na poprawę pogody można odwiedzić Szmaragdową Dolinę u podnóża Huáng Shān. Nietrudno zgadnąć, czemu zawdzięcza swoją nazwę...

 

 

 


Tym razem tyle z tego miejsca. Jeszcze tam kiedyś wrócimy - mamy taki plan;-).

Adelajda i Bartek

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz